Potrzeby zawsze są większe niż możliwości. To stwierdzenie dotyczy zdecydowanej większości naszego społeczeństwa. Jak radzić sobie z domowymi finansami, gdy nie chce na wszystko wystarczyć, a jakoś godnie żyć trzeba? Poniżej przedstawiam kilka prostych zasad, które mogą przydać się w ogarnięciu bardzo trudnego zagadnienia domowych finansów.   Po pierwsze bardzo nieliczne gospodarstwa domowe, jakiekolwiek by nie były, mają budżet. Jeżeli finanse wymykają się spod kontroli i na dodatek nie wiemy, gdzie kasa nam się rozchodzi, to czas najwyższy, żeby taki budżet powstał. Jeżeli nie wiemy co się dzieje z naszymi pieniędzmi, to nie będziemy mieli możliwości jakichkolwiek działań, żeby obecną sytuację naprawić. Ustalamy więc naszą sytuację. Ile zarabiamy netto miesięcznie jesteśmy najczęściej w stanie podać bardzo szybko. Gorzej jest z wydatkami. Pierwszy miesiąc powinniśmy więc spędzić na rejestrowaniu naszych wszystkich wydatków (niestety zrobienie rzetelnego budżetu będzie musiało trochę potrwać.   Jak już ustalimy jakie pieniądze gdzie nam idą, musimy wydatki pokategoryzować. Pierwszą kategorią są wydatki stałe. Są to wszystkie koszty, jakie musimy ponieść normalnie w ciągu miesiąca (na mieszkanie, kredyty, jedzenie, rachunki, opłaty, średnio na ubranie) – ogólnie rzecz biorąc na życie. Drugą kategorią wydatków są wydatki znane, ale nie mające charakteru cyklicznego/miesięcznego (na wakacje, na ubezpieczenie auta, na Boże Narodzenie na prezenty, na innego rodzaju okazje). Jeżeli już je znamy, to na pokrycie tych wydatków będziemy musieli utworzyć rezerwę, na którą będziemy stale przelewać odpowiednie kwoty tak, żeby wydatki te mogły zostać pokryte z tego funduszu (żeby nagle nie zaskoczyło nas wydanie dużej kwoty na raz, a której kwoty nie mamy). Trzecią kategorią wydatków są wydatki na pierdoły – musimy założyć jakąś kwotę, która miesięcznie rozchodzi nam się na gazetki, kawę, przekąski, zachcianki, itd. itp. Sumujemy oszacowane wydatki i sprawdzamy, czy jesteśmy powyżej kreski, czy poniżej. Chwila prawdy. Jeżeli powyżej, to dobrze. Jeżeli poniżej, to trzeba uruchomić niezwłocznie plan naprawczy.   Teraz najtrudniejszy element całego budżetu – wyciągamy wnioski i wprowadzamy je w życie. Dlaczego najtrudniejszy? Dlatego, że wymaga dyscypliny, a skoro robisz budżet, to znaczy, że tej dyscypliny do tej pory nie było. Niestety zmiana starych nawyków jest niesamowicie trudna, ale jak chcemy żyć a nie wegetować, to musimy coś zaradzić i wziąć się do roboty. Jedno należy pamiętać, będzie to bardzo trudne, bardzo żmudne i bardzo męczące. piggy-money

Wariant optymistyczny.

Zostają nam pieniądze i wiemy już na co i ile wydajemy. Super. Przyglądamy się wydatkom i sprawdzamy, czy jakichś pozycji nie da się po prostu z tej listy usunąć. Może wydatki na papierosy, albo na kawkę po drodze do pracy (którą można sparzyć i wypić w pracy za dużo mniejsze pieniądze), co by to nie było, bądź pewny/pewna swojego oraz najbliższych oporu. Obniżanie standardu życia boli, a jeżeli nie jest absolutnie konieczne, to tym trudniej się na tek krok zdecydować. A dlaczego się w ogóle na niego decydować, skoro mamy górkę? Dlatego, że kolejnym krokiem jest utworzenie funduszu rezerwowego.   Fundusz rezerwowy, to taki twór w twoim budżecie domowym, który jest w stanie zrobić więcej dla twojego zdrowia, niż niejeden klub fitness albo siłownia. Fundusz rezerwowy, to twój psychiczny komfort finansowy, to fundusz, który tworzysz na nieprzewidziane zdarzenia losowe w przyszłości (od popsucia samochodu lub nagłej konieczności wymiany lodówki po utratę pracy włącznie). Do funduszu rezerwowego należy przelać od dwóch do sześciu miesięcy obsłużenia wszystkich wydatków. Przyjmijmy, że jest to równowartość twojej 2-6 miesięcznej pensji. To na jakim poziome sobie ustawisz poprzeczkę zależy od tego, czy komfortowo będzie ci z dwu czy z sześciomiesięczną rezerwą. NIEMOŻLIWE! Potrzebuję niemal wszystkich pieniędzy, pewnie powiecie. Uwierzcie mi, że jednak warto. Załóżcie odpowiedni rachunek i odkładajcie tam odpowiednią kwotę co miesiąc, aż uzbiera się tyle ile trzeba. I nie próbujcie nadszarpywać tej kwoty na inne cele, bo nici z funduszu.   Jak już to uda wam się osiągnąć, to następne nadwyżki powinny iść na instrumenty, które zastąpią wam w bliższej bądź dalszej przyszłości ZUS (I Filar emerytalny), który pewnie do tego czasu zbankrutuje oraz na grubsze inwestycje w przyszłości (kupno samochodu, remont mieszkania, wkład własny do kredytu itp.).   A jak już wejdziesz w posiadanie dodatkowej gotówki (premia, podwyżka, spadek), to 50% ulokuj w funduszu rezerwowym (jak jeszcze nie osiągnął pożądanego poziomu) lub w funduszu na przyszłość. 50% przeznacz na co uważasz. Dlaczego tak postępować? Dlatego, że jak już była mowa wyżej obniżanie standardu życia bardzo boli, więc lepiej podnosić go na takim progu ostrożnościowym, żeby się nie okazało zaraz, że do utrzymania obecnego poziomu życia potrzebna jest nam każda złotówka. [caption id="attachment_6571" align="aligncenter" width="560"]water glasses water glasses[/caption]

Wariant pesymistyczny

Po kalkulacjach zostaje nam kwota na minusie. W żadnym wypadku nie powinniśmy się rolować kolejnymi pożyczkami (czyli spłacać jednych długów zaciąganiem nowych). To jest równia pochyła w kierunku katastrofy. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, wiem. Niestety w tej sytuacji będzie bolało bardzo teraz, albo jeszcze bardziej w przyszłości – wybór należy do Ciebie. Na pierwszy ogień idą wydatki „na pierdoły”. Powinniśmy zminimalizować je do poziomu koniecznego. Niestety. Kolejna pozycja, to wydatki stałe, ale które nie są konieczne do naszego życia (wyjazdy, kupno nowego telewizora, póki stary jeszcze całkiem sprawnie działa itd.).   Jeżeli należymy do grupy pod kreską, to będzie nas kusiło jak nie wiem, żeby zagrać w „zastaw się a postaw się”. W żadnym wypadku nie wolno nam tego robić. Niestety będzie bolało. Jeżeli tylko to możliwe, to powinniśmy się doprowadzić do takiej sytuacji finansowej, żeby chociaż trochę nam zostawało. Niestety, jeżeli sytuacja jest bardziej dramatyczna, to trzeba się rozejrzeć za dodatkowym źródłem dochodu po godzinach. Koniecznie musimy dojść do sytuacji „na plus”.   Jeżeli tak zrobimy, to tak jak w przypadku wariantu optymistycznego zaczynamy od utworzenia funduszu rezerwowego, a potem dalej realizujemy wariant optymistyczny. Czy jest to łatwe. Niestety nie jest, jest cholernie trudne i wymaga bardzo dużo dyscypliny i samozaparcia. Taka jest niestety cena do zapłacenia za obecny stan rzeczy. I tą cenę trzeba zapłacić, bo jeżeli jej nie zapłacimy, to zapłacimy swoim zdrowiem (albo już płacimy). Umartwianie się z powodu braku pieniędzy powoduje więcej dolegliwości niż można sobie wyobrazić, a zdrowie mamy tylko jedno do dyspozycji.   Powodzenia! Tylko się nie zniechęcaj, jeżeli na efekty trzeba będzie długo czekać. Policz ile czasu potrzeba było do doprowadzenia do obecnych zaniedbań. Na wyciągnięcie się potrzeba go znacznie więcej. Wszelkie dodatkowe pomysły i opowieści z doświadczenia i z życia wzięte mile widziane, zachęcam do publikacji pod treścią tego komentarza.